Ivonka Survilla w czasie studiów na Sorbonie. Paryż, lata 50. XX wieku. Zdjęcie z archiwum Ivonki Survilli
W wieku dorosłym Białoruś odwiedziła tylko raz, ale jej droga życiowa zawsze była związana z ojczyzną. Od 27 lat Ivonka Survilla jest ósmym przewodniczącym Rady Białoruskiej Republiki Ludowej. „Zerkało” rozmawiało z nią o różnicach między „starą” i „nową” falą białoruskiej emigracji, dyktatorach Franko i Łukaszence, śmierci córki oraz relacjach ze Swietłaną Tichanowską i Zenonem Poznyakiem.
„W domu mówili tylko po białorusku”
- Urodziłaś się w 1936 r. w Stołbcach, wraz z rodzicami opuściliście Białoruś w 1944 r. Dlaczego zdecydowali się na ten krok?
- Kiedy bolszewicy po raz pierwszy przybyli na Białoruś Zachodnią w 1939 roku, aresztowali mojego ojca i skazali go na pięć lat zesłania na Syberię, ale nie mieli czasu go wysłać. Przesiedział w więzieniu dziewięć miesięcy, a kiedy bolszewicy uciekli przed nacierającym frontem niemieckim, więźniowie rozbili mur więzienia i uciekli. Dlatego moi rodzice wiedzieli, co ich czeka po przybyciu armii sowieckiej. Z inicjatywy matki trafili do uchodźcy z trójką małych dzieci – mną, młodszym bratem Lenikiem i ośmiomiesięczną siostrą Predsławą .
Ciąg dalszy na: https://gloswschodu.org/Spoleczenstwo/tyrania-nie-trwa-wiecznie-wywiad-z-ivonka-survilla-ktora-80-lat-temu-wyemigrowala-z-bialorusi