Donald Tusk (fot. Piotr Drabik)
We wtorkowe przedpołudnie 28 lutego ogłoszony został tzw. Pakt Senacki. Partie: PSL, PO, Polska 2050, Lewica, a także ruch samorządowy Tak! Dla Polski zadeklarowały wystawienie wspólnych, uzgodnionych wcześniej kandydatów na wybory do Senatu w tym roku. Planują one oczywiście wyznaczenie 100 kandydatów do 100 okręgów, w których odbędzie się głosowanie (wybory do Senatu, inaczej niż do Sejmu, odbywają się na zasadzie jednomandatowych okręgów wyborczych). Wszystkie członkowskie partie Paktu zobowiązały się do wystawienia w każdym okręgu tylko jednego kandydata. Nie wiadomo jeszcze, ile ostatecznie pretendentów deleguje każda partia; proporcje mają rozstrzygnąć się ostatecznie na podstawie kwietniowych sondaży.
Pakt Senacki nie jest, a przynajmniej nie musi być zapowiedzią zaawansowanej współpracy na opozycji. Po pierwsze, Senat nie jest ani tak prestiżowy, ani przede wszystkim tak kluczowy jak Sejm. Zarządzanie państwem i wprowadzanie kluczowych reform z ramienia tylko i wyłącznie Senatu jest zaledwie symboliczne. W tym momencie przecież to opozycja dzierży władzę nad tą izbą, co nie przekłada się na realne oddziaływanie na ustawy wprowadzane przez PiS w Sejmie. Po drugie, Pakt Senacki ma “dobrą historię”: cztery lata temu zawarty tenże rzutem na taśmę, przyniósł niekoniecznie oczekiwany sukces, a więc większość opozycyjną w Senacie i stanowisko Marszałka Senatu dla Tomasza Grodzkiego. Jeżeli przy słabszych notowaniach opozycji Pakt zadziałał, nie ma powodu go rozbijać teraz, przy bardziej sprzyjającej koniunkturze.

Tomasz Grodzki i Emmanuel Macron (fot. Senat RP)
Senacka większość opozycyjna jest w tym momencie dość krucha; większość głosowań przechodzi przewagą w porywach dwóch głosów. Plany na następne wybory mają już większy rozmach. Oszacowaliśmy wstępnie, że w naszym zasięgu jest 65 mandatów. Od tego jak będziemy pracowali, jak będziemy się porozumiewali w dość szerokim gronie, zależy, czy to będzie więcej czy mniej - mówił po wspólnej konferencji Zygmunt Frankiewicz, senator z ramienia Koalicji Obywatelskiej.
Zarówno Frankiewicz, jak i np. Marcin Kierwiński (PO) mocno zwracają uwagę na potrzebę współpracy - My wiemy, jaka jest waga tych wyborów. Wiemy, jak wiele zależy od tego, abyśmy byli w tych wyborach razem, abyśmy w wyborach senackich blisko ze sobą współpracowali - stwierdził poseł Platformy Obywatelskiej. Niewątpliwie tym ruchem opozycja chce zatrzeć złe wrażenie ostatnich tygodni. Przywykliśmy już do nieustannych konfliktów w Zjednoczonej Prawicy, ale ostatnio głośniej było o rozłamach właśnie na opozycji. 2023 rok, a więc rok wyborczy, stoi jak na razie pod znakiem rozeźlonych opozycjonistów; od stycznia mamy do czynienia w zasadzie z ciągłym podgryzaniem się nawzajem Lewicy, PO i Polski 2050 nawzajem. Nawet ostatnie sejmowe głosowanie, wydawałoby się symboliczne i proste w obejściu, podzieliło opozycję - w sprawie “lex JPII” ujrzeliśmy w bloku antyPiS opinie od prawa do lewa.

Głosowanie w Sejmie (fot. KPRM)
Spory są widoczne i niezaprzeczalne – Pakt Senacki pragnie być jednak ponad tym wszystkim; wydaje się, iż ów ma symbolizować sens powszechnej zgody w imię pokonania Jarosława Kaczyńskiego. Co więcej, co widzieliśmy cztery lata temu, ma to duże szanse powodzenia. Jak napisano jednak powyżej, jest to na ten moment wypełnienie koniecznego minimum, i ciężko szukać przesłanek do pogłębienia opozycyjnej współpracy - o wspólnej, wielkiej liście cicho, a pre-koalicja PSL i PL2050, delikatnie mówiąc, nie jest ciepło odbierana przez resztę demokratycznych rebeliantów.